Poniedziałki jednak nie muszą być zanurzone całościowo w chujni, jak widać. Pośród deszczu pojawia się prawie kompletny program tegorocznej edycji Unsounda, który mimowolnie wywołuje we mnie mocne ciarki i łzy w oczach ze wzruszenia, obalając jednocześnie nowy nurt mojego malkontenctwa, w którym narzekam na kompletne znudzenie festiwalami muzycznymi jako podstawową formą rozrywki w wolnym czasie. Jesienny sezon muzyczny prezentuje się bardziej bizantyjsko niż letni - i dobrze, bo jesienią trudniej o powody do dobrego nastroju, dlatego Sacrum Profanum czy późniejszy Unsound doskonale spełnią rolę antydepresantów.
Poza tym, mimo że pada, to skończył mi się okres i mogę ze świętym spokojem jechać na Tauron Nową Muzykę, pod który wzięłam kolejny urlop w pracy. Nie taki poniedziałek straszny, jak go malują!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz