Pewnie zabrzmię z tą opinią jak nastoletnia piszcząca fanka, ale płyta "Communion" (z nurtu długo wyczekiwana premiera) Years&Years to naprawdę do tej pory dla mnie tzw. krążek roku i zachwyca. Słucham zachłannie, mimo iż część utworów znałam wcześniej i je również zapętlam w nieskończoność z podobną częstotliwością co nowe. O dziwo, tylko 3 czy 4 kawałki są zaaranżowane na ballady, reszta lekko buja i zaprasza do tańca, ale ostatecznie i tak zostawia po sobie smutne poczucie kwaśności i smuteczku.
Wydaje mi się, że "Communion" to taki manifest złamanych i samotnych współczesnych serduszek, które chcą nowego i ekscytującego, ale jednocześnie nie umieją się odnaleźć wzajemnie. Podobna sytuacja jak z "In Colours" Jamiego XX, ale Years&Years jest miliard razy lepsze. O.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz