1/07/2013

joga of emergency.txt


Poniedziałkowy wieczór - idealna pora, by po kolejnym dniu identycznym jak wczoraj i takim samym jak jutro, podobnie bezczynnym, bezużytecznym i obrzydliwie nudnym, spędzonym w miejscach, które doskonale się już zna i z tymi samymi ludźmi, którzy w żadnej z możliwych sytuacji już nie zaskakują, w ogólnej farsie, apatii, rozczarowaniu, wśród barbarzyństwa, ignorancji, truizmów i plastiku, zasiąść przed komputerem, jak wczoraj, jak jutro i jak zawsze, by dokończyć na odwal, sprzedać te kolejne godziny uciekającej młodości, jednocześnie zaprawiając się jeszcze w coraz doskonalszym odgrywaniu totalnej sztuki dramatycznej wystawianej na scenach własnego życia i uleganiu chwilowemu sentymentalizmowi, któremu nigdy nie powinnam była ulec, a któremu poddałam się bezwolnie, popełniając zbrodnię głupoty, tu tak obficie prezentowaną, tylko i wyłącznie własnym sumptem.

Cokolwiek tak bardzo chciałabym powiedzieć od siebie ukrywa się między linijkami książek, których nikt nie zna i o których z nikim nie rozmawiam, między słowami innych wielkich autorów, których nie jestem godna nawet cytować, między wersami sentymentalnych piosenek, w których obliczu moje słowa to tylko i wyłącznie miałkość, nie ma w nich ani mnie ani artyzmu ani piękna, kolejnego artyzmu i kolejnego piękna od kolejnego artysty, artyzmu i piękna które są jedynie przekłamaniem, figurą, kreowaną fasadą, pozą i farsą, jak wszystko, niczym więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz