9/21/2014

warp25.txt

Do imprez w Hotelu Forum mam szczególny sentyment ze względu na bardzo udane sety w ramach festiwalu Unsound, dlatego moja radość z okazji świętowania właśnie tam dwudziestych piątych urodzin wytwórni Warp była całkowicie uzasadniona. Samo wydarzenie z kolei nieopisanie wyczekiwane i podniecające, stawiane na piedestale i szeroko komentowane, a przez co niestety wyidealizowane, co odbiło się na ostatecznej jego ocenie.

Wydarzenie miało bowiem ogromny potencjał oraz warunki do doskonałej organizacji, moim zdaniem trochę zaprzepaszczone. Nie chcę tutaj wyjść na wiecznie narzekającego Polaczka Bjedaczka albo co gorsza kreować się na drugiego Warnę, ale mam lekki niedosyt po sobocie, mimo iż wróciłam - jak przystało prawdziwemu wiksiarzowi, nad ranem. Nie chodzi już nawet o odwołanie Rustiego, bo specjalnie mnie on nie grzeje (czekam na lincz) i jeśli chodzi o festiwale w naszym kraju, to niestety panuje tendencja, że zawsze ktoś się posypie, a w tym roku to już jest to wybitnie widoczne. Przez Forum przewijały się miliardy osób, a ich zachowanie czasami/często pozostawiało wiele do życzenia, zaczynając od tradycyjnego wchodzenia, wychodzenia i przepychania innych, poprzez nagrywanie smartfonami i błyskanie aparatami, gadanie, agresywny dens, a skończywszy na wnoszeniu zupy na set (!). Poza tym, oprócz 2-3 miejsc, gdzie wisiał timetable, nie było informacji, co, gdzie i jak, a dodatkowo nie ogarnęłam, z której strony zaczynać się będą kolejne koncerty w Room1, co było na dłuższą metę niestety bardzo problematyczne.

Co do samych koncertów, bo to przecież najważniejsze:

nie zdążyłam na odsłuch "Syro" Aphexa Twina i choć serwuję go sobie regularnie w domu, to i tak żałuję, bo ten wieczór mógł zacząć się zdecydowanie lepiej od przepychania w tłumie, by próbować zobaczyć Battles, co mi się niestety nie udało i zostałam jedynie przy wrażeniach słuchowych - swoją drogą kapitalnych. Na Darkstar stałam z kolei od początku do końca skonfundowana, próbując skonfrontować to, czego oczekiwałam po ich występie, a to, co dostałam: nijak nie przypominali mojego ulubionego brzmienia z albumów i niestety jest to komentarz "in minus". Nie zawiedli za to Autechre - klasa, medytacja, hipnoza, gorączka, trans i klasa sama w sobie. DJ set Bibio grzecznie aczkolwiek tanecznie, LFO epileptycznie, Hudson Mohawke - miejscami niestety wiało nudą, a miejscami dostawałam łokciem w żebra, ręką w głowę, więc nie miałam czasu na marudzenie. Sam Ross rozczarował, bo nie ukrywam, że był moim pewniakiem.


To sum up: nadużywanie słowa "niestety" mówi samo za siebie - niestety bywałam na lepszych imprezach urodzinowych niż dwudziestopięciolecie Warp, niestety jestem ciut rozczarowana i chyba niestety nie tak miało być. 


9/15/2014

sacrum profanum day 1.jpg

tam gdzieś jest moja głowa (fot. Wojciech Wandzel)

 Sinfonietta Cracovia (fot. Wojciech Wandzel)

Charles Hazlewood to super człowiek (fot. Michał Ramus)

Squarepusher - to jest naprawdę piękne i urzekające w pełni zdjęcie (fot. Michał Ramus)

Byłam wczoraj na koncercie inaugurującym XII edycję Sacrum Profanum i to, co się działo w Łaźni Nowej, nie da się opisać żadnymi słowami. Jestem zszokowana i dalej chyba mam minę a la "Krzyk" z obrazu Muncha.
(więcej tutaj)

9/10/2014

kamień milowy.jpg

dnia 10 września przekroczyłam kolejny kamień milowy na swoim last.fm - jest nim 7 000 wykonawców w mojej muzycznej bibliotece. aha, zapomniałabym, że nobody cares about my last.fm!

9/07/2014

years & years - breathe.mp3

uwielbiam tych małolatów

autumn years.txt

Nieuchronnie zbliża się jesień, co łatwo poznaję po odkładających się na mnie warstwami pokładach melancholii, redukcji ilości lekkich, plażowych żartów i zupełnie odmienionej playliście na Foobarze / Spotify. Jest łzawo, smutnawo i czasami łagodnie.

Kompletnie utożsamiam się również z książkowymi bohaterami poszukującymi sensu w miałkiej rzeczywistości, sama uskuteczniając mocno metafizycznne dysputy w tak zwanym czasie wolnym i nurzając się dodatkowo w gęstych dźwiękach spomiędzy bristolu i downtempo. Konfrontacja z polskimi autorami powoduje powrót nieustannie aktualnej potrzeby stworzenia swojego debiutu literackiego - nikomu tak naprawdę niepotrzebnej książki, którą kupią z grzeczności rodzice / znajomi i która zaspokoi moje próżne ego. Pamiętam, że kiedyś przyśnił mi się nawet jej kompletny zamysł wraz z fabułą i genialnym zakończeniem, z którego nic nie pamiętam, cholera. W związku z tym robi się coraz bardziej jesiennie (w negatywnym tego słowa znaczeniu) i muszę zacytować Julię Szychowiak, która pisze:

Napisałam wiersz o wrześniu:

Wrzesień

No
kurwa