8/31/2013

Mija tydzień od zakończenia Taurona, a ja dalej na festiwalowym kacu - sentymentalnym i delikatnym przy jednoczesnym odczuciu, że upłynęło co najmniej kilka miesięcy.

Jak dobrze, że po tym dziwnym lecie nadchodzi powoli jesień. Jak dobrze, że można przeczekać ją w Prozaku.

8/08/2013

off festival

Zazwyczaj w moim przypadku pseudorecenzowanie festiwali muzycznych skupia się wokół szerokopojętego szyderstwa, narzekania, wyśmiewania i ironizowania wokół tego tematu, ale tym razem częściowo złamię schemat i skupię się wyłącznie na części muzycznej, omijając scysje na polu namiotowym, kwestie organizacyjne, sylwetki niektórych uczestników i strefę gastronomiczną.

W PIĄTEK moim koncertem numer jeden było Blondes. Po cichu liczyłam na ich występ z jednoczesną obawą, jak ze swoim elektronicznym graniem wypadną na otwartej scenie leśnej. Jak się okazało - niepotrzebnie: nagłośnienie było doskonałe, stworzone jakby do przenoszenia ich hipnotycznotanecznych kompozycji. Idealnie również wpasowali się w porę - house i trans gibanie najlepiej smakuje w miarę już chłodnym wieczorem.

Poza tym:
  • The Soft Moon - kosmos!
  • Zbigniew Wodecki i Mitch&Mitch - WTF MILIARD - Zbigniew - kiedyś ulubieniec matek i babć, teraz Nowy Król Hipsterów grający na pasztetowej, tańce towarzyskie i biesiadne w kółku, motyw przewodni I TA BALLADA banan na twarzy. Choć większość osób szła dla beki to ja odbieram ten występ bardzo pozytywnie, na pewno go zapamiętam, choć jednocześnie ocena nie mieści się w moich kategoriach
  • AlunaGeorge - niby poprawnie, ale całościowo płasko, monotonnie - pod względem wokalnym nie był to chyba najlepszy dla Aluny dzień, co nie oznacza, że bawiłam się źle. Choć "Body music" nie wstrząsnęło mną dogłębnie, a jedynie przyjemnie odbierało, to na żywo było chwytliwie. Poza tym Aluna jest śliczna, nie ma ani grama tłuszczu i miło się na nią patrzyło przez godzinę. Ogólnie: bez zachwytów, ale też bez wielkich hejtów.
  • Shackleton występował zaraz po Blondes, więc z tego powodu nie mógł po prostu wypaść wzorowo, ale i tak kupiłam jego koncert - nie nudziłam się, trochę nawet pogibałam. Ewidentnie dużym plusem było większe zróżnicowanie materiału niż podczas jego zeszłorocznego występu na Unsoundzie - myślałam, że będzie jednostajnie, minimalistycznie, a dostałam więcej minimalistycznych teksturek i zaskakujących loopów. Poza tym przyznam, że jego kapelusik rybaka jest urzekajacy przez to, że kompletnie zaprzecza wizerunkowi człowieka od techno.

  • Haxan Cloak - chciałam iść, ale jak głosi off-owa legenda podobno nie wpuścili ziomka, bo chciał za dużo wody wnieść. (badum-tss!)

SOBOTA była raczej monotonnym dniem, kiedy to zdarzały się zbyt duże przerwy między koncertami, którymi byłam zainteresowana. Zaczęłam od Glass Animals, których słuchałam jakiś czas wcześniej i w sumie cały koncert był w porządku. Nie spodziewałam się, że przyjdzie, jak na tak wczesną porę, tyle ludzi i co więcej będą oni znali teksty piosenek, co zaskoczyło również sam zespół. Wow! Szkoda, że chłopcy nie mieli więcej materiału i liczę jednocześnie, że przyjadą wkrótce jeszcze raz z debiutancką płytą.
Oczarował mnie w całości Jens Lekman - swoim podejściem do publiki, osobowością, charyzmą, anegdotkami, wrażliwością... Mimo że jego muzyka to dość melancholijny twór, szczególnie ostatnia płyta - nie wyszłam z namiotu zapłakana, a wręcz przeciwnie: podniesiona na duchu. 

Poza tym:
  • Mark Fell przestraszył mnie mrocznym początkiem swojego występu do tego stopnia, że nie zdecydowałam się poczekać na podobno późniejszą doskonałą część IDM-ową.
  • Julia Holter - tochę czego innego się spodziewałam, a dostałam kołysankę do snu.
  • Skalpel dzięki dobrze nagłośnionej scenie leśnej (po raz kolejny) i nienagannym wizualizacjom wypadł DOSKONALE.
  • Rudi Zygadlo - byłam na krótszej połowie, ale trzeba przyznać, że zarówno on jak i jego kompania to bardzo sympatyczni ludzie i generalnie nie było źle.
  • Austra była jedną z bardziej oczekiwanych gwiazdek Off Festivalu. Nurtowało mnie jak głos wokalistki wypadnie na żywo i w sumie nie mam mu nic do zarzucenia, bo był równie mocny jak na płycie, ale sam występ nie wzbudził we mnie jakichś skrajnych emocji. Cieszę się, że stałam w okolicach budki z nagłośnieniem, a nie pod sceną, bo podobno młode pokolenie zajmowało się rozmawianiem, jak by to nie przeruchało Katie i kręceniem beki z gościa-geja na syntezatorach. YOLO.
  • Holy Other był koncertem zamykającym dzień i jego set  luźno skojarzył mi się z zeszłorocznym występem zamykającym cały festiwal - mianowicie z Forest Swords, który do tej pory wspominam z sentymentem. Holy Other grał krócej niż przewidywano, ale nie odtworzył większości materiału z laptopa jak większość artystów na Tauronie, ale zabawiał się z konsolami, co wyszło mu naprawdę na dobre. Witch house wygrywa sobotę.

Ostatni dzień festiwalu, NIEDZIELA, była najbardziej intensywna i jednocześnie najbardziej mi odpowiadała pod względem muzycznym. Zaczęłam go od koncertu Autre Ne Veut, który wzbudził sporo kontrowersji: dyskusyjna była męcząca dla niektórych wokalistka i brak instrumentarium, ale ja skupiłam się bardziej na postaci samego Arthura, który mistrzowsko odśpiewał piosenki z "Anxiety". Pewnie jestem w swojej ocenie nieco stronnicza, bo nie potrafię powiedzieć złego słowa o występie, nawet jeśli był zdecydowanie za krótki, a sam namiot przypominał saunę, bo sama roztapiałam się raczej pod wpływem wokalu. Było bowiem autentycznie, wzruszająco i niesamowicie emocjonalnie. Ciekawe, czy wróci do Polski
  • Zamiast na Japandroids wybrałam sie na Johnego Granta i była to dobra decyzja, bo choć nie znałam wcześniej zbyt dobrze jego twórczości, po koncercie byłam zainspirowana, by zapoznać się z nią bliżej.
  • Deerhunter - trochę przynudzali, a poza tym serce mi się kraje, jak patrzę na wokalistę z zespołem Marfera.
  • Goat byli absolutnie psycho, a ich występ na żywo wyryje mi się w pamięci na bardzo długo. To, co się działo na scenie przypominało hipnotyczny energetyczny taniec vodoo w maskach, zapierający dech z piersiach rytuał, który trudno opisać słowami i który ostatecznie poskutkował tym, że po występie zaczął kropić deszcz. Magia! Polecam wszystkim.
  • Mykki Blanco - warto było nie iść na My Bloody Valentine, które ostatecznie okazało się wielkim zawodem i wybrać Mykki, który nie zawiódł w żadnym wypadku. To nie był tylko koncert z niepodważalnymi walorami dźwiękowymi, ale prawdziwy wielowymiarowy performens, który skłonił - przynajmniej mnie - do przemyśleń. Szkoda, że nie tańczyłam, ale na leżąco gromadziłam siły na Johna Talabota.
  • John Talabot wypadł zdecydowanie lepiej niż w zeszłym roku na Tauronie, co wiążę z doskonale nagłośnioną sceną leśną i faktem, że całość muzyki nie wychodziła z laptopa, lecz z konsoli. Co prawda, ciągle to ten sam "Fin", ale dało się słyszeć również nowe dźwięki: może szykuje się nowa płyta?
  • Fatima Al Quadiri - co prawda za laptopem, ale wiksa była obiektywnie sroga! Obok mnie tańczył Mykki Blanco ze swoimi kompanami i wnioskuję, że jemu też się bardzo podobało! Fatima to kobieta orkiestra i też mam do niej jakąś niewytłumaczalną słabość.
  • Austra DJ set - ostatni występ - przyjmowałam trochę ze smutkiem, że to już koniec festiwalu, ale przecież za rok będzie kolejny. Oby lepszy. Warto czekać.



8/06/2013

forest swords - the weight of gold.mp3

nowy album Forest Swords "Engravings" to prawdziwy majstersztyk i choć to prawie niemożliwe - lepszy od poprzednich EP-ek. gorąco rekomenduję.