6/28/2012

the devil wears prada.txt

- "It's a busy day. My personal life is hanging by a thread, that's all.
- Join the club. That's what happens when you start doing well at work, darling. Let me know when your whole life goes up in smoke. That means it's time for a promotion".

6/24/2012

grafomania.txt

Uwielbiam dni, takie jak ten - rześkie, leniwe, wyważone, idealne w przebiegu i rozkładzie temperatury. Siadam w słodkim pokojowym barłogu z wytęsknionymi książkami wokół i czytam, przyprawiam się o nowe choroby umysłowe, które indukuje we mnie lektura, po raz kolejny odrzucając pisanie pracy licencjackiej - symbolu mojej pseudowyższości umysłowej i wykształcenia. Mimo prowadzenia życia towarzyskiego i wykonywania czynności, składających się na tak zwaną szaloną młodość, pojmuję ją niezmiennie jako niewielemówiące i epizodyczne, chwile zupełnie odklejone od tego, co w mojej spaczonej hierarchii uznałam za ważne. Jeśli miałabym wskazać jakiś najmniejszy cel, do którego dążę w życiu, mimo odczuwania jego całkowitego bezsensu, to powiedziałam, że czuję na sobie obowiązek doskonalenia, pojmowanego jako pogłębianie wiedzy, kształtowanie charakteru, praca nad sobą, niekoniecznie w kategoriach związanych ze studiami akademickimi. Zawsze wśród ludzi dziwić mnie będzie zaniechiwanie wysiłków po osiągnięciu jakiegoś pułapu w życiu - pławienie się w samozadowoleniu, prostacka zawyżona samoocena wskutek zdobycia świadectwa na wykształcenie. Czy jest ono jakąś moją kartą gwarancyjną na ograniczenie? Dlaczego ludzkość wysila się jedynie w oczekiwaniu na swe idiotyczne świadectwa i zaświadczenia, tytuły i certyfikaty? Jestem takim a takim człowiekiem, czy takim a takim tytułem? Cały świat cierpi na chorobę świadectw, będącą inhibitorem niezależnego życia. Z drugiej strony powinno stać się dla mnie obojętne, to, co robią inni, bo nikt nie powiedział, że droga obrana przeze mnie jest właściwa, skoro zdarza mi się dusić w nieszczęściu. Szukam niezmiennie drogi, by zbliżyć się do innych, a w rezultacie coraz bardziej się od nich oddalam, rozgoryczona. Cokolwiek nie powiem, rozsypuje się w tej samej chwili, kiedy zostaje wypowiedziane, niezrozumiane, nieprzyjęte do wiadomości, zignorowane. Balast literatury, którym obarczam się przez całe życie, to najsłodszy ciężar, noszony przeze mnie z własnej woli. Żaden psychotrop ani narkotyk nie przerył tak permanentnie mojej głowy jak książki.